Pustka.
Kiedy pojawia się hasło depresja, przed oczami klaruje nam się obraz osoby doświadczonej przez życie. Długi, nieszczęśliwa miłość, strata bliskiej osoby… W końcu musi istnieć jakiś powód, dla którego ktoś zaczyna doświadczać stanów depresyjnych.
Nie musi.
Apatia.
Ostatnio moje życie toczyło się „normalnie”. Praca, w której jestem szczęśliwy, studia, które z braku lepszego słowa po prostu kocham, bliscy wspierający mnie na każdym kroku. Osoba z zewnątrz mogłaby powiedzieć „no, jemu to na pewno nic nie brakuje”. Jednak w pewnym momencie wszystko zacząłem wykonywać coraz bardziej mechanicznie. Rzeczy, które wcześniej sprawiały mi radość, zaczęły się stawać punktami do odhaczenia na liście pt. „Co robi normalna, szczęśliwa osoba?”.
Bezsilność.
Zacząłem się czuć, jakby zwyczajnie wyjęto mi baterie. Posprzątanie pokoju stało się nagle wyzwaniem godnym wspinaczki na Mount Everest. Zamiast uczyć się na nadchodzące kolokwium, oglądałem dwudziesty raz odcinek tego samego serialu. Wychodząc ze znajomymi na miasto ubierałem maskę wspomnianej wcześniej normalnej, szczęśliwej osoby. Maskę, którą z każdym kolejnym spotkaniem było mi coraz trudniej utrzymać na twarzy.
Nadzieja.
Dziś obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Swoją rękawicę pierwszy raz rzuciłem trzy lata temu. Dzięki terapii, lekom i wsparciu bliskich toczę tę walkę z podniesionym czołem. Chociaż czucie się „lepiej” nie jest czymś, co magicznie odblokowałem na resztę życia oraz wymaga sporo nieustannej pracy, to nie ma lepszego uczucia niż spojrzenie w lustro, i zdanie sobie sprawy, że pustka, apatia i bezsilność zeszły gdzieś na drugi plan. Została nadzieja.
I miłość.